Pages Menu
Categories Menu
Lekarz musi być optymistą – Prof. Anna Balcerska

Lekarz musi być optymistą – Prof. Anna Balcerska

Rozmowa z prof. Anną Balcerską, onkologiem i hematologiem.

Prof. Anna Balcerska

Honorowa Nagroda Zaufania Złoty OTIS 2017 w uznaniu dorobku naukowo-dydaktycznego w medycynie

Prof. Anna Balcerska jest pediatrą, onkologiem i hematologiem, przez wiele lat kierowała Kliniką Pediatrii, Hematologii, Onkologii i Endokrynologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Przez wiele lat była konsultantem wojewódzkim z dziedziny hematologii i onkologii dziecięcej. Jest prezesem Stowarzyszenia na rzecz Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową „Pomóż dziecku wyzdrowieć”.

Co było dla Pani Profesor największym zawodowym wyzwaniem?

W 1992 r. wygrałam konkurs na kierownika Klinki Pediatrii, Hematologii, Onkologii i Endokrynologii AM w Gdańsku. Największym wyzwaniem było dla mnie stworzenie oddziału hematologii i onkologii spełniającego wymogi europejskie. Bardzo mi w tym pomogła fundacja „Porozumienie bez Barier” pani Jolanty Kwaśniewskiej. Został wybudowany budynek, w którym mieści się teraz oddział hematologii i onkologii. Spełnia on wymagania europejskie. W oddziale została zorganizowana pracownia diagnostyki ultrasonograficznej, kształcą się w niej lekarze. W przypadku schorzeń onkologicznych diagnostyka ultrasonograficzna ma ogromne znaczenie.

Jakie były wyniki leczenia onkologicznego u dzieci, gdy pani zaczynała pracę, a jakie są dzisiaj?

Wyniki bardzo się poprawiły. Oczywiście nie wynika to tylko z budynków, w miarę upływu czasu doskonaliły się schematy terapeutyczne. Zawsze prowadziliśmy pacjentów podobnie jak w całej Europie. Gdy rozpoczynałam pracę, trwałe wyleczenia to było ok. 55%. Obecnie, gdyby zsumować wszystkie nowotwory typu dziecięcego, byłoby to 83-85 proc. trwałych wyleczeń.

Trwałych wyleczeń to znaczy: 5 lat bez wznowy choroby?

W przypadkach guzów litych bierze się pod uwagę 5 lat, w przypadku białaczek i chłoniaków 9 lat od zakończenia chemioterapii. Pacjent musi być w pełnej remisji.

Czy to już oznacza u dzieci trwałe wyleczenie?

Tak, można powiedzieć: „Proszę zapomnieć o tym, co się przebyło”.

Dlaczego wybrała Pani taką specjalizację? Ona dziś nie jest łatwa, a przed laty była znacznie trudniejsza. Wyniki leczenia nie były dobre.

Właśnie dlatego ją wybrałam, bo była trudna i uważałam, że bardzo wiele jest do zrobienia. Miałam wspaniałego nauczyciela, którym był profesor Józef Bożek z Kliniki Onkologii IMiD – chirurg, ponieważ początkowo leczenie onkologiczne wprowadzali chirurdzy. Leczenie hematologiczne wprowadzali hematoonkolodzy, m.in. prof. Janina Jaworska z Wrocławia, prof. Jerzy Armata z Krakowa i z Poznania, prof. Urszula Radwańska.

Wybrałam tę specjalność dlatego, że gdy pacjent ma anginę, to – jeśli nie ma upośledzenia odporności – nic strasznego się nie stanie. Natomiast w przypadku choroby nowotworowej, jeśli pacjenta dobrze się nie leczy, to on nie ma żadnej szansy przeżycia.

Dla lekarza to jednak trudne, gdy nie da się wyleczyć, zgłasza dziecka…

Tak, ale z kolei, jeżeli uda się wyleczyć, to ogromna satysfakcja. Do mnie dzisiaj przychodzą wyleczeni pacjenci ze swoimi dziećmi. Odwiedzają mnie, czasami gdy ich dziecko zachoruje, proszą, żebym je leczyła. Pozostajemy w przyjaźni. Przeciętne leczenie pacjenta onkologicznego trwa 22-23 miesiące (mam na myśli chemioterapię), dlatego staje się on niemal naszym członkiem rodziny. Pomiędzy lekarzem a pacjentem musi wywiązać się przyjaźń, pacjent musi mieć zaufanie. Największym osiągnięciem jest przekonanie go, że jest o co walczyć. Bo leczenie jest uciążliwe.

W przypadku dziecka przekonuje się rodzica?

Przy małych dzieciach problem nie istnieje, czasami (ale rzadko) problem bywa z rodzicami. Najtrudniej jest wtedy, gdy na schorzenie hematoonkologiczne zachoruje tzw. młody dorosły między – 15. a 18. rokiem życia. Czasami ci młodzi ludzie buntują się. Uważają, że nic z tego i tak nie będzie. Przekonanie ich, że leczenie ma sens, naprawdę nie jest łatwe.

Czy pamięta Pani dzieci, gdy wydawało się, że nowotwór jest już tak zaawansowany, że nie ma szans na wyleczenie, a mimo tego wracały do zdrowia?

Powiem tak: nigdy nie wolno mówić, że ktoś nie ma szans. Sukces terapeutyczny jest uzależniony nie tylko od poprawności postępowania, ale także od immunologii i ogólnej sprawności organizmu pacjenta. Ogromną rolę odgrywa psychika chorego. Na ogół o wiele lepsze wyniki terapeutyczne uzyskuje u tych chorych, którzy chcą się leczyć, wierzą, że wszystko będzie dobrze. Natomiast na początku nie ma można powiedzieć, że tego pacjenta na pewno się wyleczy, a tego nie. Czasami przychodzi pacjent w złym stanie, ale pięknie reaguje na leczenie, doskonale toleruje chemioterapię i wszystko idzie jak burza. A czasem przychodzi pacjent w niezłym stanie, ale pojawia się chemiooporność, nowotwór nie jest wrażliwy na podany cytostatyk.

Drugie możliwe niekorzystne zjawisko to nietolerancja. Cytostatyki to leki cytotoksyczne i cytobójcze. Działają nie tylko na komórkę nowotworową, ale na wszystkie komórki organizmu. Cała mądrość polega na tym, że o wiele bardziej niszcząco działają na tkankę nowotworową niż na tkanki zdrowe. Niestety, bywa tak, że u pacjenta w czasie leczenia pojawią się np. głębokie cechy uszkodzenia wątroby, przewodu pokarmowego i leczenie trzeba redukować. Nie można podać pełnego schematu i nie uzyskuje się takiej odpowiedzi, jakby się chciało. Te dwa zjawiska: chemiooporność i nietolerancja odpowiadają za kilkanaście procent niepowodzeń w leczeniu nowotworów u dzieci.

Nie można więc powiedzieć na poczatku, jak potoczy leczenie?

Nie. Jeśli ktoś mówi, że wie, to opowiada nieprawdę.

Ale zawsze Pani mówi, że trzeba walczyć?

Lekarz musi być optymistą, inaczej od razu musi odejść z zawodu. Przecież ja chcę choremu pomóc, chcę zrobić dla niego wszystko jak najlepiej. Lekarz jest po to, żeby pomagać, a nie żeby mówić „olaboga, co to będzie”.

Miała jednak Pani sytuacje, że dzieci odchodziły. Dla rodziców nie ma nic gorszego…

Gdy dziecko umiera, to nieszczęście dla rodziców, ale także dla lekarza. Jesteśmy po tej samej stronie. Dostaję szału, gdy słyszę, jak ktoś mówi, że lekarzowi było wszystko jedno. To nieprawda.

Każdy lekarz chce pacjenta wyleczyć.

Powiem coś, co może odda istotę sprawy. Bardzo blisko z nami współpracują pielęgniarki i nauczyciele, bo nasi pacjenci w szpitalu normalnie się uczą. Czasem szybko rezygnują z pracy, bo nie są w stanie wejść w tę wspólną walkę o zdrowie i wyleczenie. Ale jeżeli wejdą, to zostają na wiele lat. Zarówno nauczyciele są bardzo blisko z nami związani, jak pielęgniarki.

Gdy dziecko odchodzi… Co mówi Pani rodzicom?

Zawsze traktuje to jako osobistą klęskę i nieszczęście. Zastanawiam, czy wykorzystałam wszystko, czy może trzeba było coś zrobić inaczej. Zwykle to są pacjenci, którzy nie mieszczą się w klasycznych schematach, trzeba leczenie modyfikować.

Najgorzej jest wtedy, gdy wystąpi zjawisko chemiooporności i kiedy muszę pacjenta zdyskwalifikować z czynnej chemioterapii. Kiedy rodzicom muszę powiedzieć, że nie możemy dalej podawać cytostatyków, gdyż nowotwór nie odpowiada na leczenie, wykazuje chemioopornosć, natomiast widzimy skutki uboczne działania cytostatyków i leczenie robi więcej krzywdy niż pożytku. To są jedne z najtrudniejszych rozmów, jakie można sobie wyobrazić.

Nadzieją  są jednak osoby, którym udaje się pomóc…

Na nasz oddział przyszła teraz robić specjalizację z hematoonkologii młoda osoba, która sama przeszła leczenie onkologiczne. Była w drugiej klasie liceum, gdy zachorowała. Została wyleczona, nie straciła nawet roku nauki. Skończyła medycynę, chce być razem z nami. Na naszej akademii medycznej pracuje też inny młody człowiek leczony u nas jako dziecko. Chce zajmować się prawem w medycynie. Bardzo aktywnie działa też w naszym Stowarzyszeniu na rzecz Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową „Pomóż dziecku wyzdrowieć”.

Zapytałam o największe wyzwanie. A największy sukces Pani Profesor?

Gdy idę ulicą i widzę mojego byłego pacjenta, dziś dorosłego już człowieka, który macha do mnie ręką…

5/5 - (1 vote)